2012r
Technika wykonania: własnoręcznie wykonane postacie; scenografia składa się z przestrzennych elementów i fotografii, następnie sfotografowano całość.
Pewna
uboga wdowa żyła samotnie w małej chatce, a przed chatką był ogródek, w którym
stały dwa krzewy różane: jeden z nich miał kwiaty białe, a drugi czerwone.
Wdowa miała dwie córeczki, podobne do tych krzewów, jedną zwano Białośnieżką, a
drugą Różyczką. Były one tak pobożne i dobre, tak pilne i pracowite, jak rzadko
które dzieci na świecie. Tylko Białośnieżka była cichsza i delikatniejsza od
Różyczki. Różyczka lubiła biegać po polach i łąkach, zrywać kwiatki i łapać
motyle; Białośnieżka zaś siedziała w domu przy matce, pomagała jej w
gospodarstwie lub czytała jej głośno, gdy nic nie miały do roboty. Dziewczynki
tak się kochały wzajemnie, że wychodząc razem brały się zawsze za rączki, a gdy
Białośnieżka mówiła:
-
Nie rozstaniemy się nigdy!
Różyczka
odpowiadała:
-
Póki życia!
Matka
zaś dodawała:
-
A co jedna ma, tym niech się z drugą dzieli.
Często
biegały dziewczynki same po lesie i zbierały czerwone poziomki, a zwierzęta
leśne nie robiły im nic złego, lecz zbliżały się do nich ufnie. Zajączek jadł z
ich rąk liście kapusty, sarenka pasła się obok nich, jeleń biegał wokół nich
wesoło, a ptaki siadały na gałęziach nad ich główkami i śpiewały jak mogły
najpiękniej. Nic złego im się nigdy nie przytrafiło, a jeśli czasem zgubiły się
w lesie i zastała je noc, kładły się razem na mchu i zasypiały, matka zaś
wiedziała o tym i nie martwiła się.
Pewnego
razu, gdy przespały noc w lesie i obudziła je zorza poranna, ujrzały piękne
dziecię w bielutkiej, lśniącej sukience siedzące obok ich posłania. Wstało ono,
spojrzało na nie życzliwie i nie mówiąc ani słowa odeszło. Kiedy się
dziewczynki rozejrzały spostrzegły, że spały nad samą przepaścią i gdyby
wieczorem uczyniły jeszcze kilka kroków, stoczyłyby się do niej. Matka zaś
powiedziała im, że był to z pewnością anioł, który strzeże zawsze dobrych
dzieci.
Białośnieżka
i Różyczka tak dbały o czystość w domku matki, że aż miło było do niego
zajrzeć. Latem Różyczka dbała o dom i co rano zanim się matka obudziła,
stawiała jej obok łóżka bukiet kwiatów, w którym było po jednej róży z każdego
krzewu. Zimą Białośnieżka rozpalała ogień i zawieszała nad nim garnek mosiężny,
wyczyszczony starannie i błyszczący jak złoto. Wieczorem, gdy nastawał
zmierzch, matka mawiała:
-
Idź, Białośnieżko, zasuń rygiel - po czym siadały przy ognisku, a matka
wyjmowała okulary i czytała im z grubej książki, obie zaś dziewczynki
przysłuchiwały się przędąc; obok nich, na podłodze, leżało jagniątko, za nimi
zaś, na drążku, siedział biały gołąbek ukrywszy główkę pod skrzydełko.
Pewnego
wieczora, gdy tak siedziały razem, zapukał ktoś nagle do drzwi.
-
Różyczko - rzekła matka - otwórz prędko, to pewnie jakiś zbłąkany wędrowiec
szuka schronienia.
Różyczka
odsunęła rygiel sądząc, że to jakiś ubogi, ale był to ogromny niedźwiedź, który
wetknął gruby, brunatny łeb przez drzwi. Różyczka krzyknęła głośno i odskoczyła
ode drzwi. Jagniątko beknęło, gołąbek zatrzepotał skrzydełkami, a Białośnieżka
ukryła się za matczynym łóżkiem. Ale niedźwiedź odezwał się:
-
Nie bójcie się, nie uczynię wam nic złego. Zmarzłem bardzo
i
chciałbym się u was ogrzać.
-
Miły niedźwiedziu — rzekła matka - połóż się przy ogniu, ale
uważaj,
aby ci się futro nie spaliło.
Potem
zawołała:
-
Białośnieżko, Różyczko, chodźcie tu, niedźwiedź nic wam nie zrobi.
Dziewczęta
wyszły z ukrycia i podeszły do ognia. Po chwili jagniątko i gołąbek zbliżyły
się również.
-Otrzepcie
mi, dzieci, śnieg z futra - rzekł niedźwiedź, dziewczęta zaś przyniosły
szczotkę i pięknie wyczesały niedźwiedziowi
sierść.
Niedźwiedź
wyciągnął się przy ognisku pomrukując z zadowolenia Po krótkim czasie
dziewczęta oswoiły się z nim zupełnie i poczęły nawet stroić figle z niezdarnym
gościem. Targały go za kudły, właziły mu na grzbiet, popychały go lub biły
rózgą śmiejąc się wesoło, gdy niedźwiedź mruczał i udawał gniew. Ale w istocie
był on bardzo rad z tych figlów i tylko
czasami, kiedy już trochę przeholowały, wołał:
Dajcież
mi spokój, miłe narzeczone,
Bo
wasz zalotnik ducha wyzionie!
Gdy
nastała pora spoczynku i wszyscy kładli się spać, matka rzekła do niedźwiedzia:
-
Ty możesz w imię boże pozostać przy ognisku, tu ci mróz ani wiatr nie dokuczy.
Gdy
zaś dzień nastał, dziewczęta wypuściły go z izby, a on pognał po śniegu do
lasu.
Od
tego czasu niedźwiedź przychodził co wieczora o tej samej porze, kładł się przy
ognisku i pozwalał dzieciom stroić ze sobą figle. Dziewczęta zaś tak go
polubiły, że nie zamykały drzwi na noc, póki nie przyszedł ich brunatny
przyjaciel.
Kiedy
nadeszła wiosna i łąki zazieleniły się, rzekł niedźwiedź pewnego poranku do
Białośnieżki:
-
Teraz muszę odejść i przez całe lato nie powrócę.
-
A dokądże idziesz, drogi niedźwiedziu? — zapytało dziewczę.
-
Muszę iść do lasu, strzec swoich skarbów przed złymi karłami.
Zimą,
gdy na ziemi jest mróz, siedzą one w swych podziemnych norach, ale teraz, gdy
słoneczko grzeje znowu, wyjdą z pewnością na ziemię i będą chciały skraść moje
skarby. A co się raz w ich ręce dostanie, tego już niepodobna odebrać.
Białośnieżka zasmuciła się
bardzo tą wieścią, a gdy otwarła drzwi i niedźwiedź wychodził przez nie,
zawadził o rygiel i zdarł sobie kawałek skóry. Białośnieżce zdawało się, że
mignęło jej w tym miejscu złoto, ale nie była tego pewna. Niedźwiedź pobiegł
szybko naprzód i po chwili zniknął w gęstwinie.
Po pewnym czasie matka posłała
dziewczynki do lasu po chrust. Kiedy dziewczęta znalazły się w głębi boru,
ujrzały olbrzymie drzewo, leżące na ziemi, a koło pnia skakało w trawie coś
maleńkiego, czego nie mogły rozpoznać. Gdy się zaś
zbliżyły,
spostrzegły karzełka o starej, zwiędłej twarzy i długiej, siwej brodzie Koniec
tej brody dostał się w szparę drzewa, a karzeł skakał jak piesek na łańcuchu,
nie mogąc sobie poradzić. Spojrzał na dzieci czerwonymi, ognistymi oczkami i
zawołał:
- Czego tam stoicie! Nie możecie podejść i
pomóc mi?
-
Co ci się stało, karzełku? - spytała Różyczka.
-
Głupia, ciekawa gąsko - odparł karzeł - chciałem rozłupać drzewo, żeby narąbać
drobnych drewienek do kuchni; przy grubym drzewie przypala się natychmiast ta
odrobinka jedzenia, która jest nam potrzebna, bo my nie jemy tyle, co wy,
wielkie, pożądliwe stworzenia. Już wbiłem szczęśliwie klin i wszystko poszłoby
dobrze, ale ten przeklęty klin był za śliski i wyskoczył nagle, a drzewo zwarło
się tak szybko, że nie zdążyłem wyciągnąć mojej pięknej, białej brody. I teraz
tkwi w tej szparze, a ja nie mogę się stąd ruszyć, A te, głupie, bezmyślne
dziewki śmieją się! Tfu, jakie wstrętne jesteście!
Dziewczęta
poczęły ciągnąć brodę ze wszystkich sił, ale nie mogły jej wydobyć.
-
Pobiegnę do ludzi - rzekła Różyczka.
Ale
karzeł zaskrzeczał:
-
Głupie cielę! Na co mi tu ludzie potrzebni? I was już jest za wiele! Czy nie
masz innej rady?
-
Bądź tylko cierpliwy - rzekła Białośnieżka — już ja znajdę radę! - i wydobywszy
z kieszeni nożyczki obcięła karłowi koniec
brody.
Gdy
tylko karzeł poczuł się wolny, chwycił swój worek, leżący między korzeniami
drzewa i pełen złota, i zamruczał:
-
Nieokrzesana gęś! Ucięła mi kawałek mojej pysznej brody!
Niech
cię diabeł wynagrodzi!
Po
czym zarzucił worek na plecy i odszedł nie spojrzawszy nawet na dzieci.
Po
pewnym czasie Białośnieżka i Różyczka wybrały się nad strumień łowić ryby.
Kiedy się zbliżyły, ujrzały, że coś niby wielka szarańcza szamoce się nad
brzegiem, jakby chciało skoczyć do wody, a gdy podeszły bliżej, poznały karła.
- Co robisz? — zawołała Różyczka - czy chcesz skoczyć do
wody?
- Takim głupcem nie jestem - krzyknął karzeł - nie widzicie, że
ciągnie mnie jakaś przeklęta ryba!
Karzeł siedział bowiem na brzegu i łowił ryby, gdy wtem wiatr
zaplątał jego brodę w sznur wędki; a gdy w chwilę potem jakaś wielka ryba
chwyciła haczyk, nieszczęsny karzeł nie miał siły wyciągnąć jej i ryba poczęła
go wciągać do wody. Wprawdzie trzymał się ze wszystkich sił trawy i
trzcin, ale to nic nie pomagało i każdej chwili groziło mu niebezpieczeństwo,
że ryba wciągnie go do wody. Dziewczęta przybyły w samą porę. Przytrzymały
karła i poczęły wyswobadzać jego brodę. Ale daremnie, broda i sznur tak się już
splotły, że niepodobna ich było rozłączyć. Nie pozostało nic innego, jak wydobyć
nożyczki i odciąć kawałek brody. Gdy tylko karzeł uczuł się wolny, zawołał:
- Co to za zwyczaje, żeby komuś szpecić twarz i pozbawiać go tak
pięknej ozdoby! Nie dość, że obcięłyście mi w lesie koniuszek brody, teraz
pozbawiłyście mnie najpiękniejszej jej części! Jakże się pokażę wśród swoich?
Oby was diabli za to pokarali!
Chwycił worek pereł, ukryty w sitowiu, i bez słowa pożegnania
zniknął za wielkim kamieniem.
Po pewnym czasie matka posłała dziewczęta do miasta, aby kupiły
nici, igieł, wstążek i tasiemek. Droga wiodła przez łąkę, na której
gdzieniegdzie rozsiane były ogromne głazy skalne. Wtem dziewczynki ujrzały
wielkiego ptaka, który wolno krążył nad nimi opuszczając się coraz niżej, aż
wreszcie opadł niedaleko za jakimś głazem. W tej chwili usłyszały przeraźliwy
krzyk. Pobiegły więc na to miejsce i ujrzały, że orzeł porwał ich znajomego
karła i chce go unieść. Litościwe dziewczęta chwyciły wnet biednego karła i
póty szamotały się z orłem, aż wypuścił swoją zdobycz.
Gdy karzeł ochłonął z
przestrachu, zawołał skrzeczącym głosem:
-
Nie mogłyście delikatniej obejść się ze mną? Zupełnie podarłyście mi moje
cienkie ubranko, wy skończone niezdary!
Po czym chwycił worek z brylantami i drogocennymi kamieniami i
zniknął w swej norze za skałą. Dziewczęta, przyzwyczajone już do jego
niewdzięczności, ruszyły w dalszą drogę i załatwiły w mieście swe zakupy.
Kiedy
w drodze powrotnej przechodziły znowu przez łąkę, spłoszyły nagle karła, który
wytrząsnął swój worek z drogocennymi kamieniami na wolnym miejscu nie
przypuszczając, że o tak późnej porze będzie ktoś jeszcze tędy przechodził.
Zachodzące słońce odbijało się w szlachetnych kamieniach, które połyskiwały i
skrzyły się wszystkimi
barwami. Dziewczęta
przystanęły zdumione, ale szara twarz karła poczerwieniała z gniewu i ten
zawołał:
-
Czego tu stoicie z rozdziawionymi gębami!
I byłby dalej jeszcze krzyczał,
gdy wtem rozległ się głośny pomruk i z lasu wybiegł szybko ogromny niedźwiedź.
Karzeł zerwał się przerażony, ale nie zdążył skoczyć do swej nory, gdyż
niedźwiedź już go dosięgnął. Wówczas karzeł zawołał w trwodze śmiertelnej:
-
Drogi panie niedźwiedziu! Zlituj się nade mną, oddam ci wszystkie swoje skarby,
o spójrz na te najpiękniejsze kamienie, tylko daruj mi życie! Co ci przyjdzie z
takiego nędznego karzełka jak ja? Nie poczujesz mnie nawet między zębami. Oto
te dwie bezbożne dziewczyny, tłuste jak młode przepiórki, to kąsek dla ciebie,
zjedz je w imię Boże!
Ale niedźwiedź nie słuchał go
wcale, raz tylko uderzył złośliwego karła łapą i niegodziwe stworzenie padło
martwe na ziemię.
Dziewczęta poczęły uciekać
przerażone, ale niedźwiedź zawołał na nie:
-
Białośnieżko i Różyczko, nie bójcie się, poczekajcie, pójdę z wami!
Wówczas dziewczynki poznały jego
głos i przystanęły, a gdy niedźwiedź znalazł się przy nich, spadła zeń nagle
niedźwiedzia skóra i oto stał przed nimi piękny młodzieniec, odziany w złote
szaty.
-
Jestem synem królewskim - rzekł - ale ten bezbożny karzeł, który skradł moje
skarby, zaklął mnie w niedźwiedzia. Musiałem biegać po lesie tak długo, aż mnie
jego śmierć wyzwoli. Teraz spotkała go zasłużona kara.
Białośnieżka poślubiła pięknego
królewicza, a Różyczka jego brata. Podzielili oni między siebie skarby, które
karzeł ukrył w swej norze. Stara matka zaś żyła długo i szczęśliwie u boku
córek. Z samotnego domku zabrała tylko dwa krzewy różane, które stały pod jej oknem
i co rok dawały najpiękniejsze róże, białe i czerwone.





